Dwa słowa o muzyce kościelnej
Dwa słowa o muzyce kościelnej Dzisiejsze czasy nie sprzyjają kościelnej muzyce. W epoce wszechobecnych dźwięków, kiedy muzyka dyktuje nastroje i humory, kiedy większość ludzie nie może się bez niej obejść (a przynajmniej tak się zdaje), muzyka kościelna – jak każda muzyka podlegająca tym samym prawom, a jednocześnie tak inna ze względu na swe przeznaczenie – ma się marnie. Nie myślimy też o niej. Raczej przyjmujemy, że jest pożyteczna – i przestajemy nad nią się zastanawiać. Traktujemy ją często – zwłaszcza księża – jako niekonieczny ozdobnik tekstu, który przecież można przeczytać. Może jesteśmy zbyt bezkrytyczni? Może nasze czasy nie doceniają kościelnej pieśni, ulegając zbytnio modom, chęci, by było „przyjemnie”, bo przecież po to jest muzyka… Warto więc na chwilę, bez zniecierpliwienia, że ktoś rozszczepia włos na czworo, posłuchać tych, którzy liturgiczną muzykę nie tylko wykonywali, żyli nią, czerpali z niej, ale – co dziś rzadsze – poważnie o niej myśleli. Pozwólmy więc mówić wymownym świadkom, pozostawiając sobie tylko obowiązek krótkiego komentarza. * * * „Przyjemności uszu mocniej mnie oplątały i ujarzmiły, aleś mnie rozpętał i wyzwolił. Przyznaję, że i teraz w jakiejś mierze ulegam słodyczy kunsztownego śpiewu, któremu nadają życie wersety będące twymi słowami. Lecz nie aż tak się poddaję, bym nie był zdolny się od tego oderwać i odejść gdy zechcę. A jednak ze względy na owe wersety, które je ożywiają, dźwięki te zdają się mieć prawo do zajmowania w...
Czytaj więcej