Dlaczego warto uczyć się w Studium Organistowskim w Szczecinie?
Stworzenie Studium Organistowskiego w Szczecinie jest swego rodzaju odświeżeniem płaszczyzny muzyka-kościół w naszym mieście. To taka nasza mała szczecińska rewolucja muzyczna, o której dwa lata temu nikt nie wiedział, a wielu z tych, którzy przypatrywali się z boku, skazywało ją na porażkę.
Wbrew minorowym nastrojom, stało się jednak inaczej, choć początki nie były łatwe. Ta szlachetna inicjatywa miała wszelkie podstawy, by się nie powieść. Wszak wysiłek de facto jednej osoby nie mógł zdecydowanie przełożyć się na progresywny sukces szkoły, a brak środków finansowych na reklamę. Statut Studium, które kształci organistów, niestety, ma charakter świecki, ponieważ szkoła nie jest finansowana z portfela kurii. Brak również zaangażowania ze strony choćby Archikatedry Szczecińskiej, która winna być centrum muzyki liturgicznej. Jedyne wsparcie SO otrzymywało początkowo od archidiecezjalnego referenta ds. muzyki kościelnej ks. kan. dra Zbigniewa Woźniaka. Mimo powyższych przeszkód, był jeden czynnik, który zadecydował o przyszłości szkoły: zainteresowanie chętnych. Sam wspominam dzień, w którym przypadkowo znalazłem w Internecie ogłoszenie, a był to ostatni termin nadsyłania zgłoszeń. Kto wie, możliwe, że zadziałała tu Opatrzność Boża, ponieważ gdybym nie poznał tylu życzliwych ludzi na Studium, moja kariera zawodowa najprawdopodobniej potoczyłaby się zupełnie inaczej.
Sukces Studium Organistowskiego w Szczecinie nie polega na nowatorskich metodach nauki gry na organach. Fenomenem szkoły jest fakt, że w ogóle powstała. Jeszcze dwa lata temu organiści mogli tylko pomarzyć o gruntownym wykształceniu w jakiejkolwiek szkole o profilu organisty liturgicznego lub sami, z różnym skutkiem, dokształcali się na własną rękę. Dla niewtajemniczonych: do niedawna sytuacja w Szczecinie była co najmniej dziwna, ponieważ dwa największe ośrodki muzyczne: Szczecińska Filia Poznańskiej Akademii Muzycznej (a obecnie Akademii Sztuki w Szczecinie) oraz Salezjańska Szkoła Organowa przygotowywały swych studentów do pracy z instrumentem wykonującym muzykę solową, instrumentalną. Poza otarciem się o kwestie liturgiczne, żaden ze studiujących nie posiadał konkretnej wiedzy i umiejętności prowadzenia śpiewu, akompaniamentu, czy osobnej kantylacji chociażby psalmu responsoryjnego, co jest absolutnym minimum w pracy kantora. Celowo piszę „kantora”, ponieważ nie łudźmy się, że w naszej diecezji występują prawdziwi organiści. W druzgocącej większości są to ludzie od wszystkiego, a więc łorganiści, śpiewajniści, a czasem nawet kościoła zamiatajniści. Warto przypomnieć tu słowa pewnego kapłana, który wyraził oburzenie, że muzyk kościelny śmie żądać zapłaty równej kucharce (sic!). Oczywiście nie ujmując nic tym, którzy swoim kunsztem gastronomicznym raczą podniebienia Proboszcza, Wikarego, Rezydenta i Kantora (jeśli oczywiście ów muzyk jest zaproszony…), musimy rozgraniczyć te dwie kwestie. Mam tu na myśli nierozwiązaną kwestię umowy o pracę oraz brak przestrzegania kodeksu organisty, który funkcjonuje w większości diecezji, oczywiście oprócz naszej. Jeżeli zatem nie zmienimy mentalności duchowieństwa, Ludu Bożego, ale przede wszystkim – swojej, będziemy się tylko pogrążać i bezsensownie powtarzać, że nic się nie da zrobić.
Wracając do tematu, aby wstąpić do Studium Organistowskiego nie tylko należy posiadać podstawy muzyczne i wyrażać chęć podjęcia pracy dla Kościoła, jak czytamy w regulaminie, ale także posiadać wiele pokory w sobie, ażeby zgodzić się studiować pod egidą innego muzyka. Niestety, wiem z doświadczenia, że większość organistów bardzo często błędnie mniema, że tylko oni sami mają rację i monopol na prawdę. Gdy do tego są wiekowi, to trudno im zmienić niewłaściwe przyzwyczajenia i w ogóle cały system pracy. Jeżeli do tego dojdzie równie wiekowy kapłan, którego także po takim stażu stać na własną melodię do dialogów mszalnych (które najczęściej są oparte na tercji- pierwszym interwale, które potrafi opanować… dziecko w wieku przedszkolnym), to liturgia wówczas zmienia się w kabaret. Ale czy tylko ci organiści są winni? Uważam, że nie do końca. Znam takich, którzy bardzo chcieli w latach swej młodości nauczyć się tego fachu, ale nie było w pobliżu nikogo, kto mógłby ich wprowadzić w tajniki muzyki kościelnej. Teraz są na to za starzy. Ale My mamy taką możliwość! MY – to znaczy młodzi ludzie, Przyszłość Narodu, jak mawiał Jan Paweł II.
Budującym jest fakt, że SO rozwija się w szybkim tempie. Zaangażowanie członków Stowarzyszenia „Pro Musica Sacra”, którzy współtworzą szkołę, daje pozytywne rezultaty, takie jak wspólna praca w diecezji oraz między diecezjami, zwłaszcza dzięki warsztatom muzyczno-liturgicznym (patrz: „O wykładzie nt. śpiewu gregoriańskiego w Akademii Sztuki w Szczecinie” w zakładce „Artykuły”), organizowaniem koncertów na terenie Szczecina, dni skupienia, które zrzeszają ok. 30 osób, co daje frekwencję tysiąc procent większą niż dwa lata temu 🙂 czy choćby znaczne powiększenie profesjonalnej kadry Muzyków wykładających na uczelniach wyższych.
Jeżeli zatem szukasz odpowiedzi na pytania, jak grać, aby ludzie śpiewali, jak śpiewać, aby prowadzić, a nie koncertować, jak z kolei koncertować poza Mszą Świętą, aby to było zgodne z przepisami i po wtóre: jaki mieć stosunek do samych przepisów zawartych w dokumentach, które w Szczecinie są notorycznie łamane, to jest to miejsce dla Ciebie!
Ja natomiast dziękuję wszystkim tym, którzy przyczynili się do powstania Studium. Dziękuję moim Koleżankom, z którymi wymieniałem i nadal wymieniam doświadczenia związane z pracą w kościele. Dziękuję Szanownemu ks. drowi Woźniakowi za duchowe i merytoryczne wsparcie, ale przede wszystkim Panu Łukaszowi Popiałkiewiczowi, Dyrektorowi Studium, za niezłomność w dążeniu do celu i chęć dzielenia się z innymi. Wszak już św. Klemens Maria Hofbauer powiedział: „Zawsze miałem mało. Ale nigdy na tyle, aby nie móc podzielić się tym z innymi”.
Emil Michorzewski, student Akademii Sztuki w Szczecinie