Fragment z książki kard. Josepha Ratzingera „Duch liturgii” (Poznań 2002)

Problematykę, którą Kościół powinien się zająć w dziedzinie liturgicznej, określają trzy tendencje rozwojowe naszych czasów. Przede wszystkim mam do czynienia z kulturową uniwersalizacją, której Kościół musi sprostać, jeśli chce przekroczyć granice ducha europejskiego; chodzi tu o pytanie, jak powinna wyglądać inkulturacja w obszarze musica sacra, aby z jednej strony zachować tożsamość chrześcijaństwa, z drugiej zaś, by uniwersalność chrześcijaństwa nadal mogła się rozwijać. W samej muzyce obserwujemy jeszcze dwie inne tendencje, które zrodziły się na Zachodzie, jakkolwiek w powstającej kulturze światowej już od dawna dotyczą całej ludzkości. Tak zwana nowoczesna muzyka poważna („klasyczna”) z drobnymi wyjątkami zamknęła się w elitarnym getcie, którego bramy przekraczają tylko specjaliści, a i oni być może robią to z mieszanymi uczuciami. Z kolei muzyka popularna usamodzielniła się i poszła zupełnie inną drogą. Chodzi tu przede wszystkim o muzykę pop, która oczywiście przestała być twórczością ludu w dawnym znaczeniu tego słowa, lecz podporządkowana została fenomenowi masy, jest produkowana na skalę przemysłową i określić ją trzeba mianem kultu banału. Rock z kolei jest wyrazem elementarnych namiętności, przybierających na festiwalach charakter kultyczny; jest on antykultem wobec kultu chrześcijańskiego. Człowieka doświadczającego masowości oraz wstrząsu rytmem, hałasem i efektami świetlnymi uwalnia on niejako od niego samego, sprawiając, że uczestnik festiwalu, poprzez ekstazę zniesienia swoich granic, poddaje się – by tak rzec – pierwotnej władzy wszechświata. Zatem muzyka „trzeźwego upojenia” przez Ducha Świętego wydaje się mieć niewielkie szanse tam, gdzie „ja” postrzegane jest jako więzienie, duch jako kajdany, a wyrwanie się z obu zdaje się prawdziwą zapowiedzią zbawienia, którego można zakosztować przynajmniej „na chwilę”.

Cóż więc czynić? Recepty teoretyczne wydają się tu jeszcze mniej przydatne niż w przypadku sztuk plastycznych; pomóc może jedynie wewnętrzna odnowa. Niemniej jednak chciałbym na zakończenie spróbować podsumować kryteria, które ujawniły się w trakcie naszych rozważań nad wewnętrznymi podstawami chrześcijańskiej musica sacra.

Muzyka chrześcijańskiego kultu Bożego w trojaki sposób odnosi się do Logosu:

1. Odnosi się ona do poświadczonego przez Biblię i uobecnionego w kulcie Bożego działania, które nadal się dokonuje w historii Kościoła i którego niezmiennym centrum jest Pascha Jezusa – w Krzyżu, Zmartwychwstaniu, Wywyższeniu; muzyka odnosi się do Bożego działania, które także zawiera w sobie, interpretuje i doprowadza do pełni starotestamentowe opisy i doświadczenia wybawienia oraz nadzieje obecne w historii religii. Stąd też w muzyce liturgicznej, ugruntowanej na wierze biblijnej, istotnie dominuje słowo; taka muzyka jest wyższą formą przepowiadania. Wyrasta z miłości, która jest odpowiedzią na miłość Boga wcieloną w Chrystusie, na miłość, która dla nas weszła w śmierć. Ponieważ po Zmartwychwstaniu Krzyż nie staje się bynajmniej przeszłością, miłość ta naznaczona jest także bólem z powodu ukrycia Boga, wołaniem z głębi niedoli – Kyrie eleison, nadzieją i prośbą; ponieważ zawsze jednak może ona poprzez antycypację doświadczać Zmartwychwstania jako prawdy, cechuje ją także radość bycia kochaną, ta radość, o której Haydn powiedział, że przepełnia go, gdy teksty liturgiczne przekłada na nuty. Zatem pierwszy poziom odniesienia do Logosu to po prostu odniesienie do słowa. Stąd w liturgii mamy prymat śpiewu nad muzyką instrumentalną (której bynajmniej się nie wyklucza). I dlatego owym słowem, według którego powinna się orientować muzyka liturgiczna, są teksty biblijne i liturgiczne, co z kolei nie stoi w sprzeczności z ciągłym tworzeniem „nowych pieśni”, lecz inspiruje je i upewnia o niezawodności tego, iż Bóg nas kocha, czyli o zbawieniu.

2. Święty Paweł mówi nam, że sami z siebie nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, i dlatego „sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami” (Rz 8,z6). Wszelka modlitwa, a w sposób szczególny przekraczający słowa dar śpiewania i grania Bogu, to dar Ducha Świętego, który jest miłością, który w nas rodzi miłość i niejako pobudza nas do śpiewu. Ponieważ jednak Duch jest Duchem Chrystusa i bierze z tego, co jest Jego (J 16,14), zatem dar pochodzący od Ducha, przekraczający słowa, zawsze odnosi się do Słowa, do stwarzającego i podtrzymującego życie sensu, do Chrystusa. To nie Słowo, Logos, lecz słowa zostają przekroczone, jest to druga, głębsza forma odniesienia muzyki liturgicznej do Logosu. To właśnie o nią chodzi, gdy w tradycji Kościoła mowa jest o trzeźwym upojeniu, które powoduje w nas Duch Święty. Poświęcone muzyce dzieła Platona i Arystotelesa ujawniają, że świat grecki ich czasów, stojąc wobec wyboru pomiędzy dwoma kultami, dwoma obrazami Boga i człowieka, musiał wybierać pomiędzy dwoma podstawowymi typami muzyki. Z jednej strony była to muzyka, którą Platon przypisywał mitologicznemu Apollonowi, bogu światła i rozumu; muzyka, która wprowadzała zmysły w sferę ducha i w ten sposób doprowadzała człowieka do pełni; muzyka, która nie odrzucała zmysłów, lecz włączała je w jedność stworzenia, jakim jest człowiek. Wywyższała ona ducha właśnie przez to, że prowadziła go do zaślubin ze zmysłami, i wywyższała zmysły, jednocząc je z duchem; w ten właśnie sposób wyrażała szczególnie pozycję człowieka w strukturze całości bytu. Istniał jednak także inny rodzaj muzyki, którą Platon przypisywał Marsjaszowi, a którą z perspektywy historii kultu możemy określić mianem „muzyki dionizyjskiej”. Wciągała ona człowieka w odurzenie zmysłów, deptała racjonalność, a ducha czyniła niewolnikiem zmysłów. Sposób, w jaki Platon (a z większym umiarem – Arystoteles) przydzielał instrumenty i tonacje do jednego bądź drugiego typu muzyki, dziś może się nam wydawać archaiczny a nawet dziwaczny. Zarazem jednak owa alternatywa przenika całą historię religii i także dzisiaj jest całkiem realna. Nie każdy rodzaj muzyki może wejść do liturgii chrześcijańskiej. Liturgia daje nam w tym względzie niezbędne kryterium – kryterium tym jest Logos. To, czy za jakimś charyzmatem stoi Duch Święty czy też demon, rozpoznać można dzięki temu, że – jak mówi św. Paweł – tylko pod natchnieniem Ducha Świętego możemy mówić „Panem jest Jezus” (1 Kor 12,3). Duch Święty prowadzi nas do Logosu, prowadzi nas do muzyki, która znajduje się w znaku sursum corda wzniesienia serca. Zintegrowanie człowieka skierowane w górę, a nie rozpuszczenie się w bezkształtnym odurzeniu lub czystej zmysłowości, jest miarą muzyki zgodnej z Logosem, rodzajem logike latreia – rozumnej, odpowiadającej Logosowi adoracji.

3. Słowo wcielone w Chrystusie, Logos, jest nie tylko stwarzającą sens siłą daną pojedynczemu człowiekowi bądź historii, lecz jest także owym stwórczym sensem, z którego wszystko wynika i który przez wszystko, czyli przez kosmos, jest wyrażany. Dlatego teź Słowo Wyprowadza nas z osamotnienia w przekraczającą czas i miejsce komunię świętych – w owo „miejsce przestronne” (Ps 31,9), zbawczą przestrzeń, w której umieszcza nas Pan, jej zasięg jest jednak jeszcze większy. Jak już słyszeliśmy, liturgia chrześcijańska jest też zawsze liturgią kosmiczną. Jakie ma to znaczenie dla naszego pytania? Prefacja, pierwsza część Modlitwy eucharystycznej, kończy się zwykle stwierdzeniem, że wraz z cherubinami i serafinami, ze wszystkimi chórami niebios, uroczyście śpiewamy „Święty, Święty, Święty”. Liturgia odnosi się tutaj do opisanej w Księdze Izajasza (rozdział 6) wizji Boga. Prorok widzi w świątyni tron Boga, a nad nim serafinów, wołających jeden do drugiego „Święty, Święty, Święty jest Pan Zastępów. Cała ziemia jest pełna Jego chwały” (Iz 6,1-3). W trakcie świętowania Mszy świętej włączamy się w liturgię, która zawsze nas poprzedza. Nasz śpiew jest współśpiewem i współmodlitwą w wielkiej liturgii, która obejmuje całe stworzenie.

Kard. Joseph Ratzinger