Prawdziwa wspólnota, czyli rekolekcje organisty z wiernymi

Niemalże każdy adwentowy artykuł zaczyna się od zdefiniowania słowa adventus. I niby każdy intuicyjnie potrafi odpowiedzieć na to zagadnienie. Ale czy tak naprawdę wiemy, czym charakteryzuje się czas, w którym trwamy i czy potrafimy przenieść główne jego idee na sytuację obecną dzisiaj, tu i teraz, w kościele katolickim? Temu służą właśnie rekolekcje, które skłaniają do zastanowienia się nad tym wszystkim. Może się zatem dziwnym wydać fakt wielkiej potrzeby integracji nie tylko kapłana z parafianinem, ale także organisty z wiernym.

Adwent jest czasem otrząśnięcia się z letargu, czasem pobudki. Najpełniej określa to słowo kairos – najwłaściwszy czas, właściwy moment. Całe życie na coś oczekujemy. Owe oczekiwania są zarówno małe, jak i duże, sprzyjające wzrostowi muzyczno-religijnej świadomości, ja i też niszczące polską pieśń kościelną. Na co dzień większości z nas w ogóle ta kwestia nie interesuje. Może więc w tym roku wyjątkowo zmieni się to chociaż na chwilę? Błogosławiony Jan Paweł II niejednokrotnie podpowiadał, że trzeba być człowiekiem sumienia, tzn. dostrzegać drugą osobę i nie zamykać się w ciasnym kręgu własnych korzyści i interesów, ale być otwartym i odpowiedzialnym za dziedzictwo wiary przodków. Myślę, że Papież, ujmując na pozór temat dość holistycznie, miał również na myśli sferę muzyczną.

E-KOŚCIÓŁ

Tak jak urzędy wprowadzają internetowe nowinki, tak jak banki oferują przelewy przez Internet, tak też z kościoła chce się zrobić twór wirtualny. W Szczecinie istnieje bardzo mało świątyń z prawdziwymi organami piszczałkowymi. W większości są to marne elektroniczne komputery, które w bardziej lub mniej efektywny sposób oddają imitacje brzmienia prawdziwego instrumentu. Przypomnijmy, że (…) organy powinny znajdować się we wszystkich kościołach (…). A zatem domniema się, że w niedalekiej przyszłości instrumenty sztuczne winny być zamienione na prawdziwe. Tak jednak się nie dzieje. Proboszczowie tłumaczą ten fakt brakiem środków finansowych na prawdziwe instrumenty. Brak też pieniędzy na renowację tych już stojących, co naraża je na bezpowrotną dewastację. A przecież część z nich to eksponaty o wadze nie tylko religijnej, ale i zabytkowej. Już Instrukcja Kongregacja Kultu Bożego (O Koncertach w Kościołach) stwierdza: szczególną troską otaczać należy organy zabytkowe, które wciąż zachowują swą wielką wartość. W podobnych słowach traktuje Konstytucja o Świętej Liturgii: W Kościele łacińskim należy mieć w wielkim poszanowaniu organy piszczałkowe jako tradycyjny instrument muzyczny, którego brzmienie ceremoniom kościelnym dodaje majestatu, a umysły wiernych podnosi do Boga i spraw niebieskich (…)

O ile da się jeszcze w racjonalny sposób zrozumieć powód, dla którego hierarchowie (nie tylko szczecińscy) obstają przy o wiele tańszych organach elektronicznych, o tyle wprowadzanie do kościołów tzw. „elektronicznego organisty” jest bardzo niepokojące.

RORATY – GRANICE KONSUMPCJONIZMU W KOŚCIELE

Elektroniczny Organista to komputer, który wyświetla na ekranie za pomocą projektora teksty pieśni, ogłoszenia duszpasterskie, gra muzykę organową i „śpiewa” pieśni kościelne. Producenci przekonują, że zakup Elektronicznego Organisty pozwala na zaoszczędzenie nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych, przy czym sama cena takiego urządzenia wynosi średnio ponad dziesięć tysięcy PLN. Jak czytamy na jednej ze stron poświęconych temu awangardowemu zjawisku: ponieważ urządzenie zapewnia kompleksową oprawę muzyczną w kościele, nie potrzebujemy ani organów, ani grającego na nich muzyka. Inwestycja w Elektronicznego OrganistęŽ zwróci się już po mniej więcej roku, a pieniądze zaoszczędzone w ten sposób można wydatkować w kolejnych latach na inne niezbędne inwestycje w naszej parafii. Być może chodzi o elektronicznych wiernych. Sztuczny organista udaje że gra, a sztuczni ludzie udają, że modlą się, śpiewając. To ci dopiero zabawa w chrześcijaństwo! Proboszcz może także zaoszczędzone pieniądze zainwestować w montaż nowoczesnych drzwi obrotowych (jak w szczecińskiej Kaskadzie) przy wejściu do kościoła, tak aby parafia była w pełni zautomatyzowana. Trzecią propozycją jest instalacja czytnika Karty Parafianina, by tylko ludzie mieszkający na terenie danej parafii mogli do niej uczęszczać. Bo chociaż kościół ubogi w kwestie muzyczne, musi tworzyć zwartą wspólnotę! Pytanie tylko – za jaką cenę? Bo niby w jaki sposób automat nauczy nowych śpiewów? Jak poprowadzi chór czy scholę kantorów? Jak odegra dialogi mszalne we właściwej tonacji? Wreszcie jak zbuduje wspólnotę ludzi tworzących poniekąd wielki zespół śpiewaczy prowadzony przez niewidzialnego dyrygenta, jakim jest żywy organista…? A przecież są to kwestie szalenie ważne, ponieważ to one zespalają w jedność wszystkich zgromadzonych: od kapłana poprzez Lud Boży, kucharkę, kościelnego a kończąc na organiście, którego nigdy z dołu nie widać, dopóki nie nawiąże kontaktu z wiernymi, wchodząc na ambonę. To nie mój wymysł, przecież ktoś to już kiedyś napisał: Ze szczególną troską należy uczyć śpiewu kościelnego członków religijnych stowarzyszeń ludzi świeckich, ażeby czynnie przyczyniali się do podtrzymywania i pogłębiania udziału ludu w liturgii. Nauczanie zaś śpiewu całego ludu należy przeprowadzić równolegle z nauczaniem liturgicznym, starannie, z cierpliwością, poczynając od pierwszych lat nauki w szkołach podstawowych, stosownie do wieku, stanu, trybu życia i stopnia kultury religijnej wiernych.

Producenci porównują do cudu znalezienie wykształconego organisty, który na dodatek śpiewa pięknym głosem. Świadczy o tym kuriozalny cytat: Elektroniczny Organista rozwiązuje problem wokalnych improwizacji fałszującego organisty. Jedyny komentarz, jaki nasuwa mi się w tej chwili to: Pater, dimitte eis, non enim sciunt, quid faciunt. Przypomnijmy, że nazwa fachu organista pochodzi od leksemu organy. A zatem jeśliby argumentować w sposób powyższy, musielibyśmy nazywać muzyków kościelnych śpiewajnistami. A taki śpiewajnista nie potrzebuje na dobrą sprawę w ogóle instrumentu, ponieważ swym wyśpiewywaniem czuje się jak w hali opery (a niejednokrotnie też jak na dyskotece) i koncertując w ten sposób, skutecznie uniemożliwia uczestnictwo w śpiewie Ludu Bożego. Co innego kantorzy, których ze względów oczywistych brakuje w diecezjach. Są oni specjalnie przygotowani do pracy z ludźmi, do kontaktu z wiernymi podczas nauczania i prowadzenia śpiewu.

Po wtóre producenci organisty MP3 celują prosto w kieszenie proboszczów, twierdząc, że utrzymanie muzyka kościelnego wiąże się z niesamowitymi kosztami. Adwent jest natomiast czasem, w którym warto zastanowić się nad powszechnym zjawiskiem konsumpcjonizmu. Profesjonalny muzyk nie boi się, że straci pracę na rzecz programu komputerowego, bowiem prawdziwa muzyka obroni się sama. Prawdziwy organista apeluje, z obawy o wiernych, za których bierze w pewien sposób odpowiedzialność w dziedzinie muzyki kościelnej. Bądźmy więc świadomi, że Dokumenty naszego Kościoła jawnie zabraniają nam opisywanych praktyk: Muzyka w czasie sprawowania czynności liturgicznych winna być wykonywana „na żywo”, dlatego nie wolno zastępować śpiewu zgromadzonych lub gry na instrumentach muzyką odtwarzaną za pomocą aparatów, np. magnetofonu, adapteru, radia itp.

Nie piękniej, nie właściwiej, nie poprawniej liturgicznie, ale taniej- oto, co proponują nam zwolennicy elektronicznego organisty. Biznes nie dba o ochronę świętości. I tu właśnie wyłaniają się w sposób ironiczny analogiczne dwa podokresy adwentu: komercyjny i religijny. Pierwszy to celebracja zakupów (traktowanie muzyki kościelnej i muzyków jako zakup, nabytek, rzecz), a drugi to właściwa celebracja jedynej Betlejemskiej Nocy. A my, jako katolicy, powinniśmy umieć rozróżnić, gdzie znajduje się granica kiczu i kiedy inni chcą nas po prostu naciągnąć. Sancte Cecylia, ora pro eis! 

Skoro ktoś wpadł na pomysł sztucznego organisty i nikomu to nie przeszkadza, to łatwo puścić wodze fantazji i brnąć dalej w takim systemie myślenia. Zamiast celebransa wprowadzić manekina, a hostie zwirtualizować do pliku *.pdf i zgrać na płytę DVD. Wówczas każdy wierny będzie mógł skosztować, oczywiście za pośrednictwem komputera, Ciała Chrystusowego w takim momencie, jaki mu się podoba. Wszak jesteśmy wolni i nie będzie nam byle ksiądz dyktował, co kiedy nam wolno. Dalej, po co w ogóle chodzić do kościoła, tracić cenny czas na wędrówkę do wrót świątyni, a zdrowie narażać na szwank podczas zimowych mszy roratnich – obejrzyjmy transmisję w domu! Bez wyrzeczeń, bez wysiłku, bez zobowiązań! Idźmy za rozwojem techniki, udzielajmy ślubu przez telefon, a pogrzebu przez Internet na portalach społecznościowych! To takie proste – wystarczy zmienić status parafianina z „żyjący” na „nieżyjący”. Bądźmy nowocześni! Dalejże, grajcie Panu na elektrycznej gitarze o dziesięciu strunach, Ludu Pobożny, acz interesowny, jak przystało na człowieka XXI wieku! Cynizm? Wcale nie. Tymi sloganami atakuje nas przecież codzienność…

ADWENT, CZYLI POBUDKA

Bóg sam wybiera czas przyjścia, czy to w sposób radosny w momencie zwiastowania, czy gwałtowny, wyrzucając z siodła Szawła z Tarsu. Miejmy nadzieję, że gdy nastanie paruzja i Chrystus ponownie zstąpi na ziemię zastanie nas sprawujących Mszę Świętą w sposób właściwy, liturgiczny, a my w najgorszym wypadku zostaniemy oślepieni Bożą Chwałą, a nie świecidełkami z centrów handlowych. Cóż nam pozostaje zrobić? Nic innego, jak bronić się przed pokusą pójścia na łatwiznę i na nowo odkryć Adwent. Przynajmniej ja tak to widzę. Ja, szczeciński organista.

Emil Michorzewski, student Akademii Sztuki w Szczecinie